sobota, 26 maja 2012

Zuchwałe kłamstwo w kwestii deregulacji zawodów

W prasie, a także ze strony ministra Gowina, pojawia się w kwestii deregulacji zawodów albo jakieś nieporozumienie, albo zuchwałe kłamstwo. Mylone są bowiem dwie kwestie:

1. Możliwość wybrania sobie dowolnie zawodu i wykonywania go (Art. 65. ust. 1 Konstytucji RP: "1. Każdemu zapewnia się wolność wyboru i wykonywania zawodu oraz wyboru miejsca pracy. Wyjątki określa ustawa").

2. Fachowe przygotowanie do wykonywania określonego zawodu (Art. 76. Konstytucji RP: "Władze publiczne chronią konsumentów, użytkowników i najemców przed działaniami zagrażającymi ich zdrowiu, prywatności i bezpieczeństwu oraz przed nieuczciwymi praktykami rynkowymi. Zakres tej ochrony określa ustawa").

Widać wyraźnie, że zarówno minister Gowin, jak i aprobujący go publicyści chcieliby państwo zwolnić z obowiązków, jakie nakłada na nie art. 76 konstytucji RP. W tekście dla "Rzeczpospolitej" minister Gowin przyznał to wprost:

To prawda, że nie zawsze mamy czas i ochotę na głębsze sprawdzenie danego usługodawcy. Nie przerzucajmy jednak tego obowiązku na państwo*.

Zdumiewające! Konstytucja przecież właśnie państwu nakazuje chronić konsumentów przed nieuczciwymi praktykami rynkowymi, przed działaniami, które zagrażają ich zdrowiu, prywatności i bezpieczeństwu, i temu przecież służy państwowa weryfikacja fachowego przygotowania do zawodów, w których niekompetencja zagraża konsumentom.

Rozumując jak minister Gowin, na dobrą sprawę każdy chętny, bez dyplomu studiów medycznych i niezbędnych praktyk, miałby prawo leczyć ludzi! To rolą pacjenta byłoby w takie rzeczywistości sprawdzić, czy ma do czynienia z dyplomowanym lekarzem czy tylko zdolnym, chętnym.

O ile nikt chyba nie sprzeciwia się temu, żeby można było samodzielnie wybrać sobie zawód, to jednak niezrozumiałe jest dla mnie kwestionowanie konieczności posiadania kompetencji do wykonywania zawodu. To jest wprost uderzenie w warstwę ludzi wykształconych, zakwestionowanie przydatności wykształcenia, przypominające mi opowieści moich dziadków z lat stalinowskich, gdy dokonywał się awans społeczny nieraz przekraczający kompetencje zawodowe danej osoby.

Dlaczego osoba fachowa miałaby się bać zdania egzaminu potwierdzającego jej kompetencje? Pamiętamy szkodliwe posunięcie ministra edukacji Romana Giertycha, który umożliwił tym, co nie zdali matury według ustalonych wymogów, jednak jej zdanie. Wydaje mi się, że obecnie wykształcenie jest na tyle dostępne, że nie trzeba na siłę obniżać wymagań fachowych do wykonywania pracy.

Mam w planie jeszcze co najmniej dwa teksty o deregulacji: jeden to taka teoria spiskowa w kwestii otwierania zawodów prawniczych, drugi ogólny, ukazujący na zasadzie teorii gier potrzebę regulowania niektórych zawodów, pod kątem sprawdzania kompetencji fachowych.


*Jarosław Gowin, Nie spadną na nas żadne plagi, "Rzeczpospolita, 22.05.2012.

25 komentarzy:

  1. Sądzę jednak, że Twój przykład "leczenia bez dyplomu" to o "jeden most za daleko" w dyskusji o deregulacji. I dobrze wiesz, że nie o to chodzi by gość bez "uprawnień" leczył, czy był sędzią.
    Propozycje Gowina zrozumiałem w ten sposób, że jest to sposób na ograniczenie korporacyjnych przeszkód w przyjmowaniu "nie swoich" ludzi.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Jerzy, oczywiście, że to w kwestii lekarzy to jest szyderstwo z wypowiedzi ministra Gowina. Niestety, deregulacja ma właśnie polegać nie na możliwości wykonywania zawodu, która obecnie już jest, ale na zniesieniu wymogu fachowości. Specjalnie w moim tekście wyróżniłam te dwa aspekty. I dlatego to szyderstwo.

      Usuń
    2. Po pierwsze, owe mroczne, prawie mafijne (w wielu relacjach medialnych) korporacje nie działają na zasadach znajomości i łapówek, ale egzaminów kompetencyjnych. Co bardzo zbliża sytuację do dyplomu lekarskiego. (Że mogą się trafić nadużycia? A owszem, ale w przypadku dyplomu wyższej uczelni również...)

      Po drugie, nie przypominam sobie (ale może mam słabą pamięć), by jakikolwiek punkt deregulacji ministra Gowina dotyczył uprawnień korporacji, jako takich. Te deregulacje dotyczą zmian wymogów uprawiania zawodu -- czasem zdania egzaminu zawodowego, czasem posiadania wykształcenia kierunkowego, posiadania uprawnień powiązanych przez dany okres czasu...

      Po trzecie... niektóre punkty pakietu deregulacyjnego nie znoszą wymogów, jako takich, tylko je nieco liberalizują, co sprawia, że cała reforma wygląda bardziej na zagrywkę piarowską, niż na próbę naprawy, choćby małego wycinka, Rzeczpospolitej.

      Usuń
    3. Może masz rację Pak, że więcej w tym PR, ale szkody jednak dla ludności mogą powstać.

      Usuń
  2. Minister* działa w oparciu o argumenty prawicowego think tanku. Byłem kiedyś entuzjastą wmuszania partiom finansowania think tanków. Niestety, wpadam wciąż na przykłady tego, jak think tanki nie powinny funkcjonować, bo stają się jedynie wyrafinowanym środkiem kreowania wizerunku -- w pełni poddane ideologii (choć niekoniecznie partii). Tak jest i tu -- mamy uproszczona wizję wolnego rynku (por. też Witold Gadomski w sprawie artykułu o niskiej jakości wędlin), która stanowi swoistą religię.

    Nawiasem mówiąc -- uprawnienia do wykonywania zawodu nie są równoznaczne z wykształceniem. I dobrze. Nie zawsze potrzebne jest wykształcenie, często praktyczna znajomość tematu, jak w wypadku wymogu minimalnej liczny lat posiadania prawa jazdy przez instruktorów.

    ---
    *) Mam wrażenie, że minister Gowin przyszedł do ministerstwa z przeświadczeniem, że dokona ważnej reformy deregulując zawody prawnicze. Po objęciu stanowiska zorientował się, że na takie zmiany jest za późno (bo deregulację już przeprowadzono) -- swoją "misję" przeniósł więc na inne zawody.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Pak, chyba masz rację, że to ideologiczny neoliberalizm. A w dodatku min. Gowin nie jest specjalistą z żadnego zakresu, ani ekonomii, ani prawa, stąd pewnie tym większa podatność na ideologię, bo wiedza mu nie mąci umysłu i nie skłania do refleksji.
      Oczywiście, że w pewnych zawodach trudno nawet o formalne wykształcenie, a do niektórych trzeba mieć coś w rodzaju talentu. Ale właśnie egzaminy mają weryfikować przydatność do zawodu taksówkarza czy przewodnika i to jest słuszne.
      Wydaje mi się, że think tanki również i na Zachodzie się wynaturzyły i dostarczają raczej wiedzy, jak manipulować.

      Usuń
  3. Szanowna Mario Doro, gdyby zdobycie tych kwalifikacji (np. prawniczych) oraz zdanie egzaminów nie sprawiało ŻADNYCH kłopotów osobie, która chce i jest w stanie je zdobyć (zdać), to poparłabym Cię w kwestii zawodów ratujących życie. Na razie ciągle mówi się o sitwie prawniczej, która uniemożliwia odbycie stażu osobom "spoza rodziny".

    Na pewno nie poprę regulacji zawodów takich jak taksówkarz czy bibliotekarz. Jak te zawody są regulowane, to już każdy mógłby być.

    I jeszcze jedno: za złe wykonanie usługi powinno się ZAWSZE karać, jeśli wykonawca nie chce naprawić błędu lub nie zrzeka się dobrowolnie wynagrodzenia. A tak często nie jest, np. w przypadku błędów lekarzy. Decyzje uniewinniające Izby Lekarskiej nie są dla mnie żadną świętością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Kiro, a według mnie do każdego zawodu wykonywanego zarobkowo, zwłaszcza na rzecz osób prywatnych i niosącego dla nich pewne ryzyko, powinny być wymagane kompetencje zawodowe.
      Mylone są dwie kwestie: dostępności do zawodu (ta powinna być szeroka) i posiadanych kwalifikacji.
      Przecież dla bibliotekarzy są specjalne studia, uważasz, że nie powinny być, tylko dozorca po podstawówce powinien być zatrudniany w bibliotece.
      W niektórych zawodach wystarczy ukończenie szkoły, ale inne wymagają specjalistycznych kursów, bo nie ma w tym kierunku szkół średnich czy wyższych. Niekiedy ważna jest też praktyka.
      Mnie się bardzo nie podoba to, co specjalnie zacytowałam a ministra Gowina, który uważa, że to obywatel ma sprawdzać kwalifikacje, a nie państwo, które ma do tego lepsze możliwości.

      Usuń
    2. Mario Doro, a dlaczego niby tylko po odpowiednich studiach ktoś mógł zostać bibliotekarzem? Przykro mi, ale kwalifikacje powinien sprawdzać pracodawca, któremu powinno się OPŁACAĆ zatrudnianie wykwalifikowanych pracowników.

      Jasne, że kurs (często zakończony egzaminem) może się przydać. Ale nie róbmy z teorii - czyli z papierka de facto - świętości.

      Usuń
    3. Kiro, może więc zakwestionujmy w ogóle chodzenie do jakiejkolwiek szkoły? Przecież obecnie szkoły są dostępne. Owszem, uważam, że bibliotekarzem może zostać ktoś inny z wyższym wykształceniem, ewentualnie średnim, ale po praktyce przy kimś fachowym i po egzaminie sprawdzającym wiedzę.
      Naprawdę Kiro, mam może tę pewna przewagę nad tobą, że moi dziadkowie pracowali w latach stalinowskich, w tych latach moi rodzice kończyli szkoły, potem tez pracowali. I po prostu znam z opowieści rodzinnych tę proletariacką pogardę dla inteligenta, dla wykształcenia, dla przedwojennych jeszcze fachowców. Niemniej tamtejsi komuniści jednak stawiali na kształcenie, choć często stanowiska kierownicze zajmowane były na zasadzie nomenklatury partyjnej.
      Ja po prostu w tej deregulacji również widzę pogardę dla fachowości, dla wykształcenia. Bolszewia a rebours.
      Jak dla mnie to prywatny przedsiębiorca może zatrudnić sobie szewca do biblioteki. Nie o tym mówię. chodzi mi o biblioteki publiczne czy szkolne, a więc utrzymywane z podatków i nie życzę sobie, żeby zatrudniono tam panią Kasię po szkole fryzjerskiej, tylko dlatego że jest kuzynka burmistrza.
      No i chodzi mi o usługi dla ludności, gdzie konstytucja każe chronić konsumenta.

      Usuń
    4. Absolutnie neguję wykształcenia, doświadczenia, praktyk... Ale i nie uważam ich za "święte krowy". Zawód zawodowi nierówny.

      Czasami myślę, że biblioteki powinny być wyłącznie prywatne. ;)

      Co do lekarzy, to mam mieszane uczucia. Oczywiście, że nie może być tak, że ktoś sobie zacznie leczyć, udając lekarza po arcytrudnych studiach i praktykach. Ale ja sobie w ogóle nie wyobrażam, że do takiego zawodu pchałby się ktoś z własnej woli bez odpowiedniego przygotowania. Tak więc nie sądzę, by deregulacja spowodowała najazd kompletnych amatorów. :)

      Usuń
    5. Miało być: NIE neguję.

      Usuń
    6. Kiro, biblioteki prywatne musiałyby być nastawione na zysk. Tak więc pewnie by dokonywały zakupów komercyjnych, najpopularniejszych książek, kosztem wartościowych. Przestałyby wtedy pełnić funkcje kulturalne. A dobra biblioteka powinna być, szczególnie w mniejszej miejscowości, ośrodkiem kultury, np. zapraszać autorów, organizować dyskusje czytelników o wartościowych książkach itp.
      Im lepiej wykształcone społeczeństwo, tym lepiej dla wszystkich.
      A co do lekarzy. Pewnie go nie kojarzysz, ale był bodajże w 1995 r. taki kandydat na prezydenta, sprzedawca wkładek do butów o ponoć cudownych właściwościach, miał opracowany jakiś dziwaczny projekt ustrojowy, a polskie długi chciał spłacić ze sprzedaży za granicę tych wkładek. Po kilku latach tegoż jegomościa widziałam w publikowanych dużych materiałach reklamowych, przedstawiającego się jako doktora (z doktoratem w jakiejś dziwnej dyscyplinie z Białorusi) i tym razem prezentował cudowne łóżka leczące niemal wszystkie choroby. zorganizował ośrodek leczący z tymi łóżkami. Ostatnio, co o nim czytałam, to że zajęła się im prokuratura.
      Wypadki podszywania się pod lekarzy też już były, ale policja je wykrywa. Tak więc nie byłabym przekonana, że dla zysku nikt by się czegoś podobnego nie podejmował.

      Usuń
    7. Ludzie zawsze będą oszukiwać. Po to istnieje prokuratura, by takich ludzi karać, bo państwo na pewno NIE zagwarantuje Ci uczciwych i kompetentnych pracowników. To są fakty, Mario Doro, nie moje wymysły.

      A swoją drogą - czy każdy znachor to oszust? Jestem przeciwna karaniu takich ludzi, jeśli nikomu nie zaszkodzili. Nadgorliwość bywa gorsza od faszyzmu.

      Ależ to oczywiste, że prywatne biblioteki byłyby nastawione przede wszystkim na zysk. Ale czy tylko? Myślę, że należy właśnie ułatwiać życie pasjonatom, którzy by chcieli hobbystycznie taką bibliotekę prowadzić. Natomiast jeśli myślisz, Mario Doro, że państwo będzie uczyć ludzi kultury lepiej niż jednostki, to się mylisz. Ludzie i tak wybiorą po swojemu.

      Usuń
    8. Kiro, tu poruszyłaś kilka ciekawych problemów.
      Oczywiście, że zawsze będą się zdarzać przestępstwa. Ale mogą być do tego dwa zasadnicze podejścia: 1)profilaktyka, również polegająca na takim stanowieniu prawa, żeby eliminować w możliwie największym stopniu przestępczość i oszustwa; 2) nastawienie się na surowe karanie.
      Ja jestem zwolenniczką pierwszej opcji. Oczywiście uważam, że należy ukarać przestępstwo, ale ważniejsze jest starać się do niego nie dopuścić. Co mi po tym, że ktoś trafi na wiele lat do więzienia, jeżeli poniosę niepowetowana stratę? Wolę straty nie ponieść i żeby nikt nie został ukarany.
      Co do bibliotek, nie mam nic przeciwko istnieniu prywatnych. Ale obok nich muszą istnieć publiczne, które będą pełnić funkcje dostępu do kultury. Owszem, uważam, że państwo nie tyle ma uczyć kultury, ale zapewniać dostęp do niej i zachęcać do niej. To z pewnością wynika z mojego lewicowego światopoglądu na rolę państwa, więc nie musisz tego podzielać.
      Znachor jest oszustem wtedy, gdy podaje się za lekarza bądź składa obietnice wyleczenia niemożliwe do spełnienia.
      Wyjątkowo podłymi oszustami są również ci, którzy wykorzystują lęki starszych ludzi o zdrowie i oferują rzekomo cudowne produkty, jakieś koce itp.

      Usuń
    9. Mario Doro, celowe oszukiwanie (nie mylić w wybujałym ego ;)) ludzi, zwłaszcza biednych, polegające - między innymi - na sprzedaży rzekomo cudownych specyfików za horrendalną cenę, powinno być karane wg mnie obcięciem ręki i publicznym napiętnowaniem.

      Masz rację, że w wielu kwestiach nie dojdziemy do porozumienia. Często jednak mamy zbliżone poglądy, inaczej oceniamy po prostu POTENCJALNE zyski i straty po wprowadzeniu określonych zmian. ;)

      Usuń
    10. Witaj Kiro, no, aż tak drakońskich kar bym nie postulowała dla oszustów. ale rozumiem, że ogarnia na nich oburzenie.
      Pewnie masz rację, że inaczej wyobrażamy sobie skutki wprowadzanych zmian. Mam wrażenie, że twoje wyobrażenia są bardziej teoretyczne, zgodne z doktryną liberalną, natomiast moje wynikają bardziej z przekonania o słuszności psychologii ewolucyjnej czy ekonomii behawioralnej. Innymi słowy, uważam, że rozwiązania należy dostosować do natury ludzkiej, jaka wynika z badań, ale i do konkretnej sytuacji kulturowej społeczeństwa. Być może źle to interpretuję, ale wydaje mi się, że ty bardziej uważasz, iż istnieją zasady czy wręcz prawa ekonomiczne obiektywnie słusznie, zawsze i wszędzie.
      No, i chyba jednak nas różni skłonność do ryzyka, u ciebie, jako sporo młodszej, z pewnością większa. I bardzo dobrze! To musi być jakoś w społeczeństwie wyważone, bo brak ryzyka to zastój, a nadmierne ryzyko to niebezpieczeństwo. Dlatego zresztą nie jest dobrze, gdy rodzi się mniej dzieci, społeczeństwo się starzeje, bo to grozi zanikiem innowacyjności, powstawania śmiałych idei.

      Usuń
    11. Ależ ja nie wierzę w to, że wolny rynek wszystko wyreguluje sam, Mario Doro. Albo raczej - owszem, wyreguluje, ale często po olbrzymich kosztach społecznych. Dlatego zgadzam się, że CZASAMI interwencja państwa jest potrzebna.

      Młodsza czy nie (31 lat), nie jestem specjalnie odważna, kreatywna czy pełna błyskotliwych a śmiałych idei. Właściwie to wcale nie jestem. ;)

      Usuń
    12. Kiro, to bardzo dobrze, że nie jesteś dogmatyczką wolnego rynku, bo każdy dogmatyzm jest szkodliwy. Różni nas wobec tego podejście do zakresu potrzebnych regulacji. Ja je pewnie widzę szerzej, bo właśnie w kwestii deregulacji zawodów wizę zagrożenia, których rynek nie wyeliminuje. Przykładowo o niekompetencji taksówkarza czy przewodnika miejskiego wiadomo dopiero po wykonaniu usługi. Ten sam klient do niego pewnie nie wróci, ale może on oszukiwać kolejnych klientów do woli.

      Usuń
    13. Nie, jeśli zostanie na niego złożona skarga. Lub jeśli zostanie "obmówiony". ;)

      Usuń
    14. Kiro, gdzie ma zostać złożona skarga? Jak obmówić, żeby to było skuteczne? A jeśli ten przewodnik będzie siostrzeńcem burmistrza miasteczka, a taksówkarz bratem prokuratora?

      Usuń
  4. Mario, deregulacja nie oznacza bezhołowia. Piszesz o bibliotekarzu, jakby zapominając, że o jego zatrudnieniu zawsze decyduje pracodawca. I pracodawca zawsze sprawdza kwalifikacje, bowiem zatrudnienie wykwalifikowanego pracownika leży w jego interesie.
    Upraszczając - w miastach biblioteki mogą sobie pozowlić na zatrudnianie bibliotekarzy po studiach. Jest wielu chętnych, każdy jest specjalistą w tej dziedzinie - można sobie przebierać w chętnych, jak w ulęgałkach. Ale może zdarzyć się, że w większej wsi, którą sami mieszkańcy nazywają dziurą, jest biblioteka i stoi zamknięta na cztery spusty, bo nie znaleziono chętnego, który chciałby zamieszkać w tej zapadłej dziurze. Na to, by zapewnić bibliotekarzowi mieszkanie i atrakcyjną pensję, gmina nie ma pieniędzy, więc nie ma czym przyciągnąć fachowca.
    A tymczasem Wacek od Matuszaków chętnie by się tym zajął! Do gospodarstwa chłopak nie ma serca, tylko by ciągle książki czytał! Zamiast furę sobie sprawić, on wszystko na ksiunżki przepuszcza! Nienormalny jakiś! Ani to łopaty w łapach nie utrzyma, ani traktorem jeździć nie umie... Ino te ksiunżki i ksiunżki! Zgupioł już łod tych ksiunżek!
    Ale Wacek biblioteki nie obejmie - bo nie wolno! Bo nie jest po studiach! Zmarnuje się i on, i biblioteka, a książki niedługo nawet na podpałkę się nie będą nadawały, bo nieumiejętnie przechowywane, zajdą pleśnią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Nitager, jak mnie przekonasz, że deregulacja nie oznacza bezhołowia? W "Rzeczpospolitej", która stała się liberalna i popiera deregulację, na stronach prawnych było jednak wartych uwagi wiele tekstów ukazujących szkody dla konsumentów z powodu deregulacji zawodów.
      Dałeś ciekawy przypadek wsi. Ale wiesz, to, co napisałeś, jest szalenie przygnębiające, gdyż oznacza de facto godzenie się na niższy standard życia na wsi, na degradację milionów naszych obywateli.
      Ja to widzę tak, że państwo finansuje powiedzmy na dwa lata zatrudnienie w tej wiosce dla fachowego bibliotekarza, Wacek przy nim praktykuje, kończy jakiś zaoczny kurs, zdaje egzamin i zostaje bibliotekarzem. Może Państwo w dalszej kolejności sfinansuje studia dla tego Wacka, skoro tak kocha książki.
      Ale co tu marzyć. Bibliotek w Warszawie nie stać na zakup nowości.
      Tak przy okazji poruszyłeś niezmiernie ważny problem, bo skoro państwo, owszem, finansuje orliki, ale pozostawia na wsiach pustynię kulturalną, to dociera tam ze swoimi filmami pani Ewa Stankiewicz i pan Jan Pospieszalski, oni ta organizują dyskusję i utrwalają u ludzi stereotypy oraz sączą propagandę i fałszywe widzenie świata.

      Usuń
  5. Deregulacja zawodu bibliotekarza miałaby dotyczyć tylko bibliotekarza dyplomowanego - jest to stopień w bibliotekach naukowych, poprzedzony odbyciem szkoleń i egzaminem.
    Bibliotekarze szkolni są nauczycielami i muszą mieć wykształcenie wynikające z Karty Nauczyciela (bibliotekoznawstwo i przygotowanie pedagogiczne).

    Obecnie, aby pracować w jakiejkolwiek bibliotece trzeba mieć ukończone jakiekolwiek studia (mogą być nawet ścisłe) i podyplomówka z bibliotekoznawstwa (aby wiedzieć, na czym polega np UKD ).
    O zatrudneniu w bibliotece gminnej decyduje wyłącznie wójt i może zatrudnić nawet Wacka od Matuszaków. Problemem nie jest brak bibliotekarzy, ale bibliotek - w wielu gminach nie ma nawet jednej biblioteki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Beato, dziękuję, że zwróciłaś uwagę na ten problem. Tym bardziej widać, że ta deregulacja nic nie poprawia, a może tylko popsuć, a prawdziwy problem z bibliotekami leży gdzie indziej.
      Pozdrawiam i zapraszam częściej.

      Usuń